|
ARTYKUŁY |
|
NIEMOCNY ZDROWYCH ZAWSTYDZA
Włocławskie lata kardynała Wyszyńskiego
Blady, chudy diakon z wysiłkiem człapie ku zakrystii. Kiedy jego rocznik miał święcenia, jego ścięła z nóg gruźlica. Dziś wreszcie jego kolej. Jeszcze tylko dwa schodki... - Proszę księdza, z takim zdrowiem to raczej trzeba iść na cmentarz, a nie do święceń - wita go kościelny. Biskup przygląda się z wahaniem: czy też ten Stefek Wyszyński udźwignie ciężar kapłaństwa?
Stefek Wyszyński nie przypomina jeszcze dumnego księcia Kościoła, którym stanie się za dwadzieścia parę lat. To tylko chorowity chłopak z pieprzykiem na lewym policzku. Patrzy niebieskimi oczami spod blond grzywki.
Kładzie się krzyżem przed ołtarzem. Jest słaby jak mucha. - Czy będę umiał wstać z tej posadzki? - niepokoi się. Udało się.
Do kaplicy Matki Bożej we włocławskiej katedrze przyszło dziś tylko dwoje przyjaciół: Stanisława, młodsza siostra, oraz ks. Józek Dunaj. Na duszy 23-letniemu Stefanowi chyba jest ciężko. - Tak się wszystko układało, że tylko miłosierne oczy Matki Najświętszej patrzyły na ten dziwny obrzęd - wspominał sierpniowy dzień 1924 roku po kilkudziesięciu latach.
Kamieniem go!
We Włocławku ks. Wyszyński skończył seminarium. Choć rektor zabraniał wizyt na mieście, klerycy przyjmowali to z humorem. Stefan poszedł kiedyś wybłagać pozwolenie. - Po co chcesz iść do miasta? - rektor spojrzał na jego kolegę. - Oprawić książki. - Tak czytaj, byś nie musiał oprawiać. A ty po co? - zwrócił się do Stefana. - Kupić książkę! - odpalił chłopak. - A czy ty przeczytałeś wszystkie książki, które są w bibliotece? Nie? Puszczę cię, jak przeczytasz - powiedział rektor z poważną miną. Książek w seminaryjnej bibliotece było około stu tysięcy. - Nie przeczytałem ich do dziś! - śmiał się Stefan Wyszyński pod koniec życia.
Czasem jednak ruszał w miasto. Dorożki i furmanki klekotały na wybrukowanych ulicach. Ale chłopak wodził oczami za lśniącymi automobilami, które warcząc pojawiały się czasem na ulicy. Myszkował po księgarniach. - Zdarzało się, że prymasa Wyszyńskiego i jego kolegów w czasach kleryckich ktoś obrzucał na mieście kamieniami i błotem - mówi ks. Antoni Poniński z Włocławka. - Tu był zawsze silny antyklerykalizm. Ale kiedy ktoś nazywał włocławian komunistami, Prymas zawsze protestował: "To nie komunizm, to bieda" - dodaje.
Przed święceniami okazało się, że Stefan ma gruźlicę. Biskup zawahał się: czy w ogóle go wyświęcić? Za Stefkiem wstawiła się zakonnica, która go poznała w szpitalu.
Nawet sam Stefan nie wierzył, że wyjdzie z choroby. - Każdego dnia wydawało mi się, że odprawiam ostatnią Mszę w moim życiu. Ale tych ostatnich Mszy było bardzo dużo... Aż do dziś - wspominał po latach.
Mszę prymicyjną odprawił nie w parafii swojego ojca, ale na Jasnej Górze. - Chciałem mieć Matkę, aby stanęła przy każdej mojej Mszy, jak stanęła przy Chrystusie na Kalwarii - stwierdził.
W sanatorium objawy gruźlicy zniknęły. Ks. Stefan stał się włocławskim duszpasterzem robotników.
Mam się wieszać?
- Bracie, po wakacjach przyjdź. Przekonasz się, czy warto już się wieszać, czy lepiej jeszcze poczekać! - ksiądz Wyszyński próbuje dyskutować z rozżalonym robotnikiem. Przed chwilą mężczyzna mówił, że robotnikowi pozostaje już tylko sznur. To ostatni wykład Chrześcijańskiego Uniwersytetu Robotniczego przed wakacyjną przerwą. Są tu robotnicy chrześcijanie, z przodu usiedli młodzi komuniści. Nie ma ugrzecznionych rozmów, ludzie mówią to, co myślą.
Ks. Antoni Poniński ocenia dziś: - Okazało się, że w tym tak bardzo antyklerykalnym Włocławku robotnicy jednak chcą rozmawiać z księdzem.
Po wakacjach cykl wykładów dotyczył katolickiej nauki społecznej.
- Zdawałoby się, że ta młodzież, przychodząca prosto z warsztatów, od ciężkiej pracy, nie była do tego odpowiednio przygotowana - mówił później Prymas. - Ale gdy zlecałem: "Ty opracujesz ten rozdział, ty przeczytasz tamten, tak jak to rozumiesz, przedstawisz nam", zainteresowanie zaczęło się budzić!
- Dobrze, że się wtedy nie powiesiłem - usłyszał w końcu ks. Wyszyński od mężczyzny, który wspominał podczas wykładu o sznurze. - To, co ksiądz mówił, to była prawda.
- Nadal mamy ze sobą kontakt! - wspominał swojego rozmówcę Prymas w 1979 roku.
Pewnego razu akcjonariusz fabryki celulozy zapowiedział, że nie przyjdzie na spotkanie ze związkami zawodowymi, bo nie chce słyszeć żądań o podwyżkę. - Niech pan przyjdzie, przekona się pan, że nie zna pan robotników - zachęcił go ks. Wyszyński. Po spotkaniu akcjonariusz powiedział: - Proszę księdza, oni rzeczywiście ani słowa nie mówili o podwyżkach, tylko: "Szanujcie nas, nie przeklinajcie, nie poniewierajcie". To jest dla mnie odkrycie!
Prymas jest czerwony?
Ksiądz Wyszyński bywał też surowy, zwłaszcza jako wykładowca w seminarium. - Był życzliwy, ale miał w zapasie też i ostrogi - twierdzi ks. Antoni. - Miał wyjątkowo silne poczucie wartości upływającego czasu. Pewnie dlatego, że ten czas został mu przez Pana Boga wyraźnie podarowany.
Surowość znikała, gdy odwiedzał swoich siostrzeńców w Warszawie. Otwierał pudło z "damskimi języczkami" - czekoladkami z włocławskiej fabryki cukierków. Częstował, śmiał się wraz z dziećmi.
- No, wyjdźże w końcu na spacer - wyganiali go na podwórko koledzy z czasopisma "Ład Boży". Wiedzieli, że jego kruche zdrowie tego wymaga. - Nie nie, ja mam tak wysokie biurko, że i tak stoję przy pisaniu. A przy tym przestępuję z nogi na nogę, jakbym spacerował... - odpowiadał ks. Wyszyński i nie ruszał się z miejsca.
Opiekował się też ziemiańską Sodalicją Mariańską Ziemi Kujawsko-Dobrzyńskiej. Niektórzy ziemianie byli przeciwni jego działalności wśród robotników. Kuria zdecydowała: ks. Wyszyński musi odejść z Sodalicji. Wkrótce jednak do niej wrócił.
- Wielu mówiło o nim: "Czerwony ksiądz". Komuniści twierdzili z kolei, że "trzyma z kapitalistami". Ale większość robotników uznało go za swojego - mówi ks. Poniński.
Ksiądz Wyszyński wierzył wtedy, że jest jakaś trzecia droga między socjalizmem a kapitalizmem. Widział ją w katolickiej nauce społecznej. W tekstach do pisma "Ateneum Kapłańskie" irytował się: "Ogromne pensje wysokich urzędników tak dalece pochłaniają budżet instytucji, że nie jest ona w stanie wypłacić drobnych pensji niższym urzędnikom i pracownikom".
Nauka w błotku
Dlaczego tak wyraźnie stanął w jednym szeregu z robotnikami? Zaraz po święceniach uczył religii w szkółce fabryki "Celuloza". - Obok stały potężne gmachy wielkiej fabryki z cackami w postaci precyzyjnych maszyn, gdzie robotnicy pracowali w białych kitlach, żeby ich nie zabrudzić. Pod takimi kolosami mieściła się szkółka: zwykła buda - wspominał Prymas, tłumiąc emocje. - Aby się do niej dostać, trzeba było sutannę unieść i skakać z kamienia na kamień. Przynosiliśmy tyle błota, że siedzieliśmy i uczyliśmy się w błocie. Dzieci były blade, wynędzniałe, okutane we wszystkie łachy, jakie tylko można było znaleźć w domu. Na pewno więcej się tam nauczyłem sam, niż zdołałem nauczyć dzieci - mówił.
Wbrew opiniom swoich wrogów, był jednak zaciekłym przeciwnikiem komunizmu. "Komunizm głosi ideę fałszywego wyzwolenia. Nierówności stworzone przez komunizm leżą na innej płaszczyźnie (niż w kapitalizmie), może najbardziej dotkliwej, bo na odcinku świadczeń żywnościowych w bogato rozwiniętym systemie kadrowym" - powtarzał w artykułach. Opublikował nawet cykl tekstów "Katolicki program walki z komunizmem".
Ziemianie z Sodalicji zrobili mu kiedyś niespodziankę: zebrali pieniądze na jego leczenie. Ksiądz Wyszyński jednak... przekazał całą sumę na budowę domu chrześcijańskich związków zawodowych. Był chorowity, jego płuca wymagały kuracji w górach. Nie trząsł się jednak nad sobą i swoim zdrowiem.
Tylko raz w życiu doktor powiedział mu: "W życiu nie widziałem tak zdrowego człowieka!". Był to jednak wierny partii lekarz, który badał kardynała Wyszyńskiego podczas jego uwięzienia przez komunistów w latach 50. W rzeczywistości Prymasowi przez całe życie doskwierały różne choroby.
Całe szczęście, że biskup włocławski Stanisław Zdzitowiecki zlitował się i pozwolił go wyświęcić. Prymas Wyszyński, mówiąc o swoim zdrowiu, cytował św. Pawła: "Bóg wybrał właśnie to (...), co niemocne, aby mocnych poniżyć". Często wspominał swoją słabość podczas święceń. - Od tamtej chwili czuję, że ciągnę nie własnymi siłami, tylko mocami Bożymi. Dlatego niczego nie mogę przypisywać sobie - stwierdził 50 lat po święceniach.
Powrót do strony głównej artykułów