|
ARTYKUŁY |
|
TRZECH WIĘŹNIÓW I POTOP
Samochody przejechały przez zapadający w sen Prudnik i wtoczyły się na polną drogę. W szoferkach funkcjonariusze UB. A także obywatel Stefan Wyszyński.
Funkcjonariusze aresztowali tego siwego człowieka o arystokratycznej twarzy przed rokiem, w 1953 r. Teraz przewieźli go samolotem z Warmii na Śląsk, do Nysy. Dalej autem, do którego jednak kazali mu wsiąść dopiero po zmroku. Nikt postronny nie może się dowiedzieć, gdzie go trzymają. Snopy reflektorów wyłowiły z mroku ścianę drzew. Gdzież oni go wiozą?! Okazało się, że do ukrytego na skraju lasu gmachu, który jeszcze przed tygodniem był klasztorem franciszkanów. Dla Stefana kardynała Wyszyńskiego, Prymasa Polski, zaczął się prudnicki okres uwięzienia. Spędził tu rok, od października 1954 do października 1955 r. Za co? Bo nie ulegał komunistom we wszystkim, czego żądali. Bo miał wpływ na ludzi. A do tego ma prawo nie jakiś tam prymas, a tylko władza ludowa! Nie po łacinie!
Prymas wszedł na piętro, gdzie dozorcy przydzielili mu dwie cele. Za nim kroczył z walizkami chudy i wysoki młody człowiek. To ks. Stanisław Skorodecki, współwięzień. Dostał dziesięć lat za zorganizowanie pielgrzymki ministrantów, część kary już odbył w zwykłym więzieniu. Trzeci więzień, zakonnica Leonia, wzięła się za szorowanie długiego korytarza na piętrze i za pastowanie podłóg. Prymas ufał zarówno księdzu Stanisławowi, jak i jej. Jednak Leonia tak naprawdę była wtyczką UB. Powtarzała dozorcom słowa Kardynała. Prymas i ks. Stanisław mówili czasem na spacerach i przy jedzeniu dla wprawy po łacinie albo po włosku. Dozorcy stawali się wtedy nerwowi. - Macie coś do ukrycia przed siostrą! Ona przez was później płacze w kuchni! - krzyczeli na ks. Skorodeckiego. Ksiądz powtórzył te słowa Prymasowi. Według Prymasa jednak dozorcy zdobywali informacje podsłuchując pod drzwiami, a nie od siostry. - Próbują wbić między nas klin nieufności - mówił. - Zresztą poglądy swoje sam im odsłoniłem, i to nie raz.
Z domu won!
Przyjechaliśmy do Prudnika dzisiaj, w roku 2000. - Dlaczego Prymas w swoich "Zapiskach" pisze o lasach i łąkach, a nie o górach? - dziwię się zadzierając głowę na strome zbocza Gór Opawskich. Górują nad miastem. - Ależ on ich nie widział! - wyjaśnia ojciec Antoni Dudek, franciszkanin z Prudnika. - Klasztor jest w lesie, a jego przywieźli tu i wywieźli w nocy! Nawet na badania do kliniki w Opolu wozili go po ciemku! Wchodzę do celi kard. Wyszyńskiego. Stół, łóżko, sekretarzyk. - Do tego sekretarzyka wkładali swoje zapiski, kiedy szli na spacer do ogrodu - mówi ojciec Antoni. - Jak wracali, to kartki były inaczej ułożone... - Wiedzieliście 55 lat temu, że tu siedział kard. Wyszyński? - zagaduję starszego pana z rowerem. - Skąd, nikt nie wiedział! Wojsko pilnowało, żeby nie podchodzić! - gestykuluje. - My już prędzej myśleli, że oni tam jakąś wyrzutnię mają! - wspomina. Z okna dawnej celi Prymasa widać tylko jeden dom, za rzeczką, kilometr dalej. Brniemy ku niemu z fotoreporterem przez podmokłą łąkę. Zastaliśmy gospodarza, Józefa Wyrwicha. - Panie, nas tu wtedy nie było! Na jesień 1954 r. przyszli UB-owcy i kazali się wynosić. A tu całe gospodarstwo, bydło w oborach, zebrane ziemniaki, buraki... Skarżyliśmy się Radzie Państwa, więc w końcu przysłali wojsko, żeby nam to wszystko choć przewieźli - wspomina. - Ojciec tu wrócił po dwóch latach, jak wojsko wyjechało.
Wyszyński z Gomułką?
Prudnik, 1955 rok. Dochodzi druga po południu. Walter Kokowka na przemian opuszcza i wyciąga z komina ołowianą kulę. UB ściągnęło go tu z miasta razem ze zdunem Pietruszką. Szczotki na linie szorują sadzę, której płaty przylgnęły do ścianek. - A to kto?! - kominiarz nagle zapomina o pracy. W dole suną przez ogród dwie ciemno ubrane postacie. Schodzą między drzewami w dół i zawracają. Miarowy krok. Mija pół godziny, a oni wciąż maszerują tam i z powrotem. Więźniowie? Walter trwożnie odrywa od nich wzrok. Wodzi oczami po nowym, wysokim parkanie wokół klasztoru, zwojach drutu kolczastego, żołnierzach warujących na zewnątrz. Chyba lepiej nie wiedzieć, kim są ci dwaj na dole. Dopiero gdy Prymasa wywieziono z Prudnika, przed odwilżą października 1956 roku, w mieście zaczęto mówić o dwóch tajemniczych więźniach klasztoru. O swoich domysłach mówił przyjaciołom Walter, przebąkiwali też coś żołnierze. Plotka potężniała. - Tam, w klasztorze siedzieli razem kard. Wyszyński i Gomułka! - zaczęli w końcu powtarzać z przekonaniem ludzie. Władysława Gomułkę towarzysze ze stalinowskiej frakcji partii trzymali w więzieniu w tym samym czasie, lecz oczywiście w innym miejscu. Zanim w 1956 r. Gomułka objął władzę i pokazał swoje prawdziwe oblicze, ludzie kochali go prawie jak Prymasa i uznawali za patriotę. Czy Prymas miał wybujałe poczucie własnej wartości? Do swojego zbolałego ojca pisał: "Współcierpieć ze mną nie jest łatwo, bo Bóg musi mi stawiać takie wymagania, jakie odpowiadają memu powołaniu kapłańskiemu". Lecz może właśnie dzięki temu poczuciu, jako kapłana, emanowała z niego ta siła? To był w każdym geście arystokrata - uważa ojciec Antoni. - Wciąż pytał strażników: "Na mocy czego mnie aresztowaliście?". Nie zdarzyło się, żeby któryś ośmielił się go np. popchnąć - mówi.
Złóż ślub!
W grudniu strażnicy wręczają Prymasowi niektóre z książek, o które prosił. Dzieła teologiczne, podręczniki do nauki włoskiego, a także... "Potop" Sienkiewicza. Nie dotarł tom pierwszy. Kardynał zaczyna więc wieczorem od drugiego. Na kartach książki Szwedzi, którzy zajęli już całą Polskę, szturmują Jasną Górę. Przeor Kordecki mówi: "Szydzi z nas i pogardza nami nieprzyjaciel, pytając, co nam z dawnych cnót pozostało. A ja odpowiem: wszystkie zginęły, jednak coś jeszcze pozostało, bo pozostała wiara i cześć dla Najświętszej Maryi Panny, na którym to fundamencie reszta odbudowana być może". Prymas odkłada powieść i notuje w zeszycie: "Warto myśleć o Ťobronie Jasnej Góryť roku 1955. Jest to obrona duszy, rodziny, Narodu, Kościoła - przed zalewem nowych czarów. Moja ŤJasna Górať ściśniona zewsząd wałem udręki; walą pociskami zabobonu i wstecznictwa - w kurnik. Przed 300 laty Kurnik ocalał i trwa do dziś dnia". Kilka dni później Kardynał dociera do tomu III, gdzie Jan Kazimierz oddaje Polskę Jasnogórskiej Madonnie jako Królowej. Prymas sięga znów po zeszyt i pisze szybko: "Wszak to (...) rok trzechsetny od chwili, gdy Jasna Góra stała się siłą odrodzenia Narodu. Podobało się Bogu wyrwać Polskę z potopu przez Maryję Jasnogórską". Prymas postanawia odnowić Śluby Jasnogórskie Narodu.
Zamknięty, a wolny.
7 sierpnia przed południem zjawia się oficer UB z propozycją: złagodzimy ci, Kardynale, więzienie. Ale ty obiecasz, że nie będziesz sprawował żadnej funkcji, że nie będziesz publicznie występował ani nie opuścisz wsi, w której zamieszkasz. Prymas idzie pomodlić się i zastanowić. Wraca o godzinie 15 i... odmawia. Twierdzi, że w ten sposób stałby się dobrowolnym niewolnikiem, a to stokroć gorsze niż więzienie przymusowe. Dozorcy są zszokowani. Dziwi się w pierwszej chwili nawet ks. Skorodecki. Po miesiącu władze i tak łagodzą Prymasowi izolację. UB przewozi go do klasztoru w Komańczy koło Sanoka. Kardynał może już kontaktować się, z kim chce. Spisuje przemyślane w Prudniku "Śluby Narodu". Wkrótce, 26 sierpnia 1956 roku, pół Polski zjeżdża na Jasną Górę i składa to ślubowanie. Ludzie widzą ustawiony na wałach pusty tron Prymasa. Niespełna dwa miesiące później ludzie ci wyszli na ulice. "Polski październik" zmiótł rządzących Polską stalinowców. Prymas odzyskał wolność. - Tak naprawdę to on był zawsze wolny, w Prudniku też - twierdzi ojciec Antoni. - Dlatego, że był człowiekiem zawierzenia Maryi. Niewolnikami byli za to jego dozorcy. Bo można człowieka zamknąć, ale ducha nie da się ujarzmić.
Powrót do strony głównej artykułów